Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jasełka Cz.2.djvu/103

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

95
JASEŁKA.

Jerzy się uśmiechnął.
— Odrzuciłem, bo mi się to nie należało, a dary się przyjmują chyba wówczas, gdy pochodzą od tych, których się kocha, lub gdy człowiek rąk nie ma i żebrakiem siedzi nad drogą.
— Ale to była prosta tylko restytucya, odparła Aneta.
— Nie rozumiem tego; nic mi nie należało... nie mówmy o tem... Spadek po ojcu został rozporządzony, za cóż miałem brać nagrodę?
— I mówią jeszcze, żeś pan mógł nawet wszystko odzyskać?
— Mógłbym, ale... nie chcę.
Aneta popatrzała nań z góry zdziwiona.
— Czy pan i z kobietą tak byłbyś dumny jak z majątkiem? spytała.
— Gdybym kochał, rzekł Jerzy, wierzyłbym, że miłość się nie kupuje ani wywalcza: przychodzi, narzuca się, jest konieczną lub istnieć nie może. Starać się o nią, to procesować się o majątek.
— Lecz przypuść pan gwałtowną namiętność?
— Żadnaby mię nie zmusiła do poświęcenia kobiety dla siebie, do ujmowania jéj pochlebstwem, do przekupstwa.
— Cóż to za dziwne teorye! A cóżbyś pan robił, gdybyś kochał?
— Nic... tylkobym kochał z całéj duszy.
— Choćby nie kochany?
— Zawsze.
— Bez nadziei?
— Na wieki.
— Myślisz pan, że miłość może być wieczną?