Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jasełka Cz.1.djvu/67

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

61
JASEŁKA.

krokiem, a gdy Paweł stanął we drzwiach cicho, zatrzymał się z ledwie dostrzeżonym uśmiechem naprzeciw niego.
Paweł czekał milczący.
— No! gadajże stary, boś darmo nie przyszedł.
— Pewnie, że nie darmo! rzekł Siermięzki: pewnie że nie darmo; ale człowiek głowę traci. Trzebaż pogadać o téj drodze, bo to nie jest mała rzecz.
— Cóż tak strasznego?
— Ale... panie hrabio...
Trzeba wiedzieć, że Herman hrabią tytułować się nie lubił, zwłaszcza w chwilach złego humoru. Tupnął więc nogą.
— Co to! ty nie wiesz, że mi ten tytuł nic potém? rzekł oburzony. Czy ci to znowu mówić potrzeba? To tylko ciężar i śmieszność; bronię się nim od policyi, a w domu kat mi po nim.
— Toć ja wiem, ale ta podróż...
— I tego się już boisz?
— Pewnie! kto dziesięć lat z domu się nie ruszył, nogi ma pobrzękłe, stary, niezdrów, odwykły, albo to mała rzecz?
Ruszył ramionami.
— Daléjże co? już się wygadaj stary gdero.
— I po co jechać?
— Żeby się przejechać.
— Niby to pan tak rozrywki potrzebujesz! gadaj zdrów! No, ale jakże jechać? Cóż, obijanikiem? u nas porządnego nie ma, tylko ten, co jeździ Lacyna; potém nawet, żeby do dnia wyjechać, w Pińsku na noc być trudno, a noc na wodzie to choroba pewna, jeszcze dla jegomości! Powozem? to u nas także porządnego nie znaleźć; wszystko pordzewiało i poopadało.