Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jasełka Cz.1.djvu/377

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

371
JASEŁKA.

i przywiązania do starego. Ot ten nie wiem czy go przeżyje.
— Mówią, że go ledwie od trumny oderwali — rzekł Lacyna.
— Rozumiem to bardzo; cóż mu teraz życie? Jak powiada Salomon, który wcale nie był głupi: vita brevis, kiedy umrzesz nigdy nie wiesz. To nawet zarywa na wiersz, panie Lacyno?
— Professorze! krzyknął regentowicz.
— A jużci-ć jeśli i teraz powiesz, że ja bredzę...
— Po cóż Salomon?
— Ja tylko Wpanu życzę ćwierć tego rozumu, jaki on miał na powszedni dzień, cóż dopiero na święta! Pewnieby cię ta Petronelka tak za nos nie wodziła, bobyś wiedział co mulier i sztuczki niewieście...
— Jest znowu!
— No, to milczę — rzekł Radwanowicz i westchnął.
— Czego mi żal — dodał po chwili — to biblioteki; kto jéj teraz użyje jak ja i on? chyba mole. Tak jest, mól to ultima linea rerum, zkąd mówią, że każdy ma swojego, co go gryzie. Mysz także... to są bibliofagi. A no, tak! nie ma nic na świecie, panie Lacyno, tylko mól, ból, i co trzeciego? zgadniéj?
— Albo ja tam wiem!
— A no, to i ja nie wiem także! odparł professor. Jesteśmy w zgodzie, i możemy gadać o czém inném.
— Wystaw sobie asindziéj, chłopiec wychowany przez naturę — rzekł Lacyna zamyślony, — to coś osobliwego.
— Ba! trzebaby tylko wiedzieć przez którą?
— Albo ich jest dwie?