Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jasełka Cz.1.djvu/300

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

294
WYBÓR PISM J. I. KRASZEWSKIEGO.

wał na biedę, i niczém mu leki, bo to o syna chodzi... A gdzie my go wyszukamy!
Martynko spuścił oczy, i choć dwa razy był już w pasiece dnia tego, poczuł, że przyjdzie mu się wlec raz trzeci.
— Czyż tak chory? zapytał cicho.
— On, jak wiem, lada dla czego się nie położy, nie stęknie z pieszczot. Musi być źle koło niego... Wszystko to ze wzruszenia, z niepokoju... Nie będziemy mieli czém go uspokoić.
— Powiedzcie mu — przerwał Otto — że Martynko już ruszył w pogoń, ale jeszcze nie powrócił; choć kłamstwem pobożném dacie mu przynajmniéj nadzieję. Dodaj, że skoro wieści jakiéj dostaniemy, ja mu sam przyjdę ją oznajmić.
Z tém Żółtowski musiał wkrótce powrócić do Zarubiniec, gdzie nań oczekiwano. Herman, jak z wieczoru siedział w krześle, nie myśląc się kłaść, czekał; ale na twarzy jego znać było postęp choroby. Chwilami, co mu się nigdy nie trafiało, gadał sam do siebie, i jak się Pawłowi zdawało, niezupełnie przytomnie.
Na każde takie odezwanie się, Paweł chrząkał z kąta, aby mu przerwać i nie dopuścić bredzić, co mu się potężném na gorączkę zdawało lekarstwem.
Gdy wszedł Żółtowski, hrabia oprzytomniał zaraz.
— A cóż? zapytał.
— Jeszcze nic: Martynko nie powrócił.
— Nie! więc zginie! mruknął stary; zginie! — i spuścił głowę.
— Ale nie — odparł skłopotany Żółtowski — nie może on nam uciec; szukamy go wszyscy: bądź pan spokojny.