Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jasełka Cz.1.djvu/275

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

269
JASEŁKA.

— No, to się rozumie, że w półkownikowéj, przerwał Otto.
— Zkąd wiesz?
— Bo to jest jedyna kobieta, na któréj miłość wszyscy ludzie młodzi, prócz mnie, chorują zawsze po pierwszém widzeniu od dziesięciu dni do dwóch miesięcy.
Maks się obraził.
— Kobieta niepoznana!
— Kobieta bardzo zacna, ale chora...
— Co? reumatyzm? spytał na seryo Maks.
— Nie, choroba sercowa: chce być kochaną jedynie, wyłącznie, gwałtownie i wiekuiście.
— Ma słuszność, taka tylko miłość jest miłością.
— Niezawodnie, ale ten kwiat nie wyrasta i nie kwitnie w czterdziestu leciech, chyba zasiany w dwudziestu... za późno...
— Nie, rzekł Maks, nie: zawsze czas kochać.
— No, to co innego! odparł szydersko Otto.
— Jak to, co innego?
— Wiesz, że ma pół miliona....
— Najprzód, nie wiem; powtóre, to mi uwłacza...
— Och! dajże pokój; to pochwała twego rozsądku, uśmiechnął się Otto.
— A! ci zimni ludzie! ci zimni ludzie! zawołał Maks, bijąc się w czoło.
Otto, który codzień chodził na cmentarz do grobów narzeczonéj i ojca, choć nikt o tém nie wiedział, uśmiechnął się szydersko.
— Dam ci dobrą radę, rzekł po chwili.
— Jaką?
— Półkownikowa potrzebuje pójść za mąż koniecznie; jeszcze pół roku, rok najdaléj, a wyda się za młodego ekonoma lub pisarza gorzelnianego. Ożeń się