Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jasełka Cz.1.djvu/260

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

254`
WYBÓR PISM J. I. KRASZEWSKIEGO.

I namyśliwszy się nieco, stary zamilkł, zwracając się ku drzwiom.
— A! dobrze ci tak mówić! rzucił za nim hrabia; ale jam go lat tyle nie widział, a to dziecko moje!
— Chceszże je pan na wieki utracić? zapytał Żółtowski.
Hrabia padł na kanapę, zadumał się chwilę i powstał z większą jeszcze żywością.
— Bądź co bądź — rzekł — nie mogę go tak opuścić: jedźmy, idźmy, poszléjmy: nie może być daléj niż w Robowie, tam go znajdziemy.
Nie można go było przekonać i uspokoić. W chwili gdy bal rozpoczynał się w salonach, gdy hrabia i goście przekonani byli, że przybyły poszedł odpocząć — on, Żółtowski i kilku ludzi z nimi pędzili co żywo do Robowa. Otto wysłał był już przodem Martynka, który inną pogoń, choć pieszo, ale naprost idąc uprzedził.
Otto domyślił się zaraz wszystkiego, i przeczuwał, że hrabia się nie myli; a obawiając się, by Janko daléj w świat nie ruszył, polecił Martynkowi, aby go ukrył gdzie niedaleko i nie dopuszczał mu uciekać.
W chwili gdy Martynko zdyszany dopadł dworku i wprost wbiegł do izdebki, w któréj Janek z Maksem mieszkał, Janko już upakowany, z tłomoczkiem na plecach i kijem w ręku, prawie był na wychodném. Stał z oczyma obłąkanemi, drżący i wystraszony.
— Co ci się stało? dokądże to wyruszasz? zawołał przytrzymując go Martynko.
— Idę, muszę... nie wstrzymuj mnie... każda chwila droga! odparł gorączkowo Janek.
I poczciwe chłopię, które się było sercem przywią-