Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jasełka Cz.1.djvu/257

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

251
JASEŁKA.

Ocierał pot z czoła i wzdychał.
Hrabia raz nań spojrzawszy, poznał w nim komedyanta, bo dobrze ludzi umiał oceniać i nie dawał się wziąć na pozory. Gra zresztą już go do tego sądu przygotowała.
— Przepraszam pana, rzekł poważnie: jestem bratem gospodarza — Herman Góra.
Muzyk skłonił się skromnie, pewien, że brat gospodarza przyszedł, aby go z blizka uwielbiać, może aby mu co ofiarować na pamiątkę lub zaprosić do siebie. Po chwili przybrał minę wspaniałą wielkiego mistrza, na którego ramionach cięży geniusz chmurą brzemienną, niewygodny gość nadziemski.
— Pozwól mi pan się spytać, kto był ten pański towarzysz, który odszedł z powodu słabości, czy nie wiem dla czego wśród grania?
— A! Janek... E! to dobre sobie chłopczysko — rzekł od niechcenia Maks — biedny chłopak... W moich podróżach artystycznych spotkałem go, a postrzegłszy w nim niejaki talent, chciałem go zaprotegować, wyciągnąłem mu dłoń przyjazną... Jakiś czas jeździliśmy razem.
— Ale któż to jest? powtórzył hrabia.
— Prawdziwie, ja zawsze tak jestem zajęty sztuką, a tak mało zwracam uwagi na ludzi — odparł ruszając ramionami Maks — żem go szczegółowie nie rozpytywał. Młode chłopię, wychowanie niedokończone, poczciwy, prosty... ale nic wielkiego! nic nadzwyczajnego! Ja się łatwo przywiązuję; to moja słabość: zawsze mieć kogoś muszę w opiece.
— Robi to honor jego sercu! rzekł hrabia z francuzka; ale nie wiesz pan zkąd jest rodem?