Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jasełka Cz.1.djvu/249

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

243
JASEŁKA.

W pierwszym rzędzie widzów, którzy już uprzedzeni o blizkiem rozpoczęciu, sadowić się zaczynali, tęskna i niespokojna miejsce zajmowała Amelia, wachlując się od gorąca, które jéj twarz paliło, grożąc zagładą misternym oblicza malowaniom i natarciu. Szal biały, umyślnie rzucony na kanapę, służył za tło, na którém kibić jéj osia malować się miała i odbijała wyraziście. Nie była piękna, szkoda mówić, ale pokaźniejsza od najpiękniejszych, i tak pachnąca! Jakieś przeczucie mówiło jéj do ucha, że ten dzień w życiu ma dla niéj stanowić epokę.
Wybił zegar pół do dziesiątéj, wszyscy zasiedli. Ci, co nie znaleźli miejsc, stanęli wryci, szmer lekki poprzedził ukazanie się bohatera, drzwi z trzaskiem się otwarły, i z włosami zarzuconemi na barki, z wiolonczellą ujętą przez chustkę wdzięcznie, z postawą Herkulesa mającego walczyć z hydrą, wszedł Maks Fermer, a za nim pokorny i nieśmiały Janko.
Pierwszy stawił się wielkim, zwycięzkim, potężnym; drugi szedł strwożony jak piękny posąg, blady, ze spuszczonemi oczyma.
Słuchaczów tłumy otwarły się przed nimi szeroko; milczenie i cisza trwały chwilę; aż gdy mistrz wszedł na estradę, dany znak z kątka był hasłem powitania go grzmotem rzęsistych oklasków. Trzy razy skłonił się poważnie, dziękując za nie; za trzecim razem rękę położył na sercu wielki artysta i ujął wiolonczellę.
Otto w kątku zakryty, śmiał się patrząc na Martynka; Martynek ruszał ramionami.
— Otoż to tak ludzie dorabiają się sławy! szepnął mu Otto: nie pracą, ale trzema wyuczonemi figlami,