Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jasełka Cz.1.djvu/209

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

203
JASEŁKA.

świat! rzekł bijąc się w piersi: czuję w sobie siłę do poborykania się z nim, i zwyciężę. Do Paryża mi tylko, a raz stąpnąwszy nogą na ten bruk, nie będę potrzebował nikogo. Ale jak ztąd się wydobyć?
W tém był sęk. Maks nienawidząc, musiał ciągle marzyć o podłym kruszcu, który go miał wyzwolić; ale projekta jego koncertowe były tak niepraktyczne, że myśleć nawet o urzeczywistnieniu ich nie było podobna.
Otto, jak wszystkim w swoim domu, zostawił mu zupełną swobodę. Życie szło u niego zawsze jednym trybem. Maks z niém pogodzić się nie mógł; muzyka cudza nudziła go, własna o tyle tylko zajmowała, o ile wywoływała oklaski. Spędzał dni z cygarem w ustach na kanapie leżąc podparty na ręku, w marzeniach o Paryżu. Wiolonczelli nie tknął nawet. Janko, który coraz więcéj przywiązywał się do gospodarza i jego muzyki, nie opuszczał na chwilę salki, w któréj grywano; sam ile mógł należał do tego, i w skutek téj zmiany smaku, stracił znacznie łaskę u Maksa, który się z niego zaczął prześmiewać.
Mówiliśmy już, że Robów od Zarubiniec przedzielała przestrzeń bardzo niewielka. Otto chadzał często do Żółtowskiego, którego lubił poczciwość i prostotę. Raz w téj przechadzce, Maks gawędząc przeprowadzał go z Jankiem; mieli powrócić z pół drogi, ale się tak zagadali, że doszli prawie do fórtki ogrodowéj.
Gmach pałacowy, wspaniałe mury pańskiéj rezydencyi, które Janka odstręczały i straszyły, Maksa pociągnęły ku sobie magnetyczną siłą. Czuł on, że jego talent pasożytnéj natury musiał gdzieś przylgnąć do pańskich podwoi i do pańskiego przyrosnąć żywota,