Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jasełka Cz.1.djvu/202

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

196
WYBÓR PISM J. I. KRASZEWSKIEGO.

— Jam dusza stepowa, dodał Janko: mnie milsza kozacza swoboda nad wszystko.
Obaj tedy ci przybylce jak raz usadowili się w Robowie, ani myśleli ztąd ruszyć. Najgłówniejszą tego przyczyną było, że jak Maks wielki, tak Janko, nie mieli o czém wyjechać, wyczerpawszy ostatnie zapasy. Ale Janko pierwszy się śmiał z tego, a wielki geniusz Fermer starał się to smutne położenie różnemi pokrywać kłamstwami. Obojętność towarzysza wprowadziła go wreszcie na tór udawania pogardy dla grosza i podłego kruszcu; ale to mu jakoś nie szło.
Martynko patrzał na to nowe zjawisko wielkiemi oczyma człowieka, który nigdy nic podobnego nie widział i nie marzył. Gruntowną mając naukę, pracowity i skromny jak Otto mistrz jego, biedny chłopiec nie pojmował, aby taka zarozumiałość lęgnąć się mogła wśród takiego nieuctwa, i żeby oboje razem szły w świat tak śmiało, głosząc o sobie dziwy.
Janko przynajmniéj nic nie umiejąc, sam z siebie żartował, muzykę swoją lekceważył choć istotną do niéj miał zdatność; śmiał się z téj roli wirtuoza, którą mu narzucono. Ale Maks nawet sam na sam z nim nie wychodził z poszanowania dla swojego geniuszu i komedyi, w którą się już tak wdrożył, że ją musiał grać całe życie.
Obaj ci ludzie z różnych powodów zajęli gospodarza, który od pierwszego wieczoru poznał ich charaktery i mógł wróżyć o przyszłości.
Żal mu było tego Maksa z takiém szaloném zuchwalstwem idącego w świat bez nauki, a może bez talentu i ochoty nawet do tego, co czynił; żal więcéj jeszcze Janka, który poznany bliżéj, na poczciwe, popsute tylko i rozpuszczone chłopię wyglądał. Ostatni