Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jasełka Cz.1.djvu/143

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

137
JASEŁKA.

Żółtowski zawsze w strachu, żeby się z czém nie wygadać — gdyż niczego tak się nie obawiał, jak języka i paplarstwa, — zaczął rękami i ramionami gestykulować swoim obyczajem, na okazanie, że wcale miało się inaczéj.
— Ale cóż ty robisz, kiedy tu widzę u was wszystko po staremu, i po staremu golizna?
— A co golizna, to golizna! westchnął Żółtowski lakonicznie — i ztąd właśnie robota.
— Otoż, że mi téj waszéj hrabiny żal, powiedz-no mi, jak stoicie?
Żółtowski zaciął usta.
— Mam mówić? rzekł.
— A juściż nie wątpisz, że wam dobrze życzę, żem dla was bratem.
— Ale sekret stanu.
— Dla mnie?
— A co się dzieje w szkole...? spytał urywając po swojemu Żółtowski — nauka... całe życie.
— Żebyś ty jak chciał trzymać język za zębami, dodał Herman — nie trudno się tu domyślić, żeście w złych sosach.
Stary oczy spuścił tylko.
— O brata, to ci się przyznam, nie tak mi idzie, kończył przybyły: sam nawarzył, niech pije.
— Nigdy nie pije kto nawarzył — przerwał gospodarz — to wiadomo; warzą to zawsze dla drugich.
— A no! to prawda.
— Ale to dobre panisko, poprawił się Żółtowski.
— E! bo figlujesz stary ze mną! pogroził Herman. To na nic: gadaj jak jest.
Żółtowski zażył tabaki.