Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jak się pan Paweł żenił i jak się ożenił.djvu/71

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   63   —

rzuciłeś na łaskę Bożą, a sam tu przypadłeś się gapić na brzeg! Hę! A gdybym ja był wcale dziś nie powrócił! Gdzież sens? gdzie zastanowienie? Po co? na co? Chłopiec we dworze może ogień zapuścić albo co?
Kasper tymczasem dobywał z obijanika poduszkę skórzaną.
— Pan to tylko aby gderać — rzekł — człowiek z dobrego serca się zwlókł choć z bolącemi zębami, a tu jeszcze bura i łajanie. Et!
Cóż się ma stać we dworze? Chłopiec na nogach, a ja dopierom tu przyszedł. Et!
Pan Paweł pożałował wprawdzie swojego uniesienia, ale nie mógł się do tego przyznać, że zbłądził.
— No, dosyć! dosyć! — przerwał. — Na brzeg poszedłeś z dobrego serca, a przysięgam, że o wieczerzy nikt nie pamiętał i przyjdzie pójść spać z próżnym żołądkiem.
— Otóż taka sprawiedliwość! — zawołał Kasper. — Do stołu nakryto i jest mleko, które pan lubi z kaszką i kawałek mięsa.
Mondygierd zmilkł. Szli tak do dworu. Kasper się prędko udobruchał.
— A cóż, chłopiec, proszę pana?
— Cóż ma być, wyrósł jeszcze, a wiesz — tu się uśmiechnął — jak Boga kocham, że może poznał i poczuł, jak to jego nauczyli wołać: pan! pan! ale takim głosem pociesznym.