Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jak się pan Paweł żenił i jak się ożenił.djvu/69

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   61   —

szy, niż w rzeczywistości, naprowadził rozmowę na stare kawalerstwo, na ożenienie, panna go niby namawiała, żeby się żenił, a on oponował, oponował gorąco, dowcipnie, ale z dwuznacznikami, z których się sam śmiał... Panna się pogniewała, musiał ją przeprosić i pocałował w rękę...
To mu przypomniało ręce panny Adeli, które go uderzyły odrazu, bo były białe, ślicznie utrzymane, pańskie, nie pokłóte i niezapracowane, ręce, które się całuje z apetytem, trzyma w dłoniach z satysfakcyą... a gdyby pogładziły pod brodę!
Poskoczył w czółnie p. Paweł.
— A to co znowu! — zawołał sam do siebie — co znowu!
Potoczył oczyma na krajobraz, który się przed nim rozścielał. Słońce już było zaszło i pomarańczowa łuna stała na zachodzie, odbijając się na wyżarach, nad któremi kaczki polatywały. Wiatr szumiał w wyschłych trzcinach dziwnym szmerem wieczornego pacierza, głosy jakiegoś ptastwa słychać było, jakby duchy przebiegały powietrze — głosy coś mówiące w języku, którego klucza nie było dla ucha... Daleko, daleko, czarno, trupio stały na jaskrawém niebie dwie czy trzy sosny z rozdartemi gałęźmi — krajobraz był pustynnie smutny, nagi, a jednak mówił do serca człowieka, którego oczy padły nań raz pierwszy na świat się otwierając.
Prastare dzieje młodości przypomniał sobie pan