Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jak się pan Paweł żenił i jak się ożenił.djvu/54

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   46   —

tlica każdego roku całkiem prawie głuszyła, a czego ona nie zjadła, rumianek i owsinka dokończyły. Lecz wyrzec się pszenicy honor nie pozwalał. Zgadało się o tém utrapieniu.
— Nie masz ty czystéj, pięknéj pszenicy? — zapytał Paweł.
— Gdzie u mnie pszenica! jam jéj dał za wygranę. To romanse są — zawołał Sawicz. — Po co siać, kiedy nie rodzi? ziemia wilgotna i zimna; ja sobie kupuję średnią u sąsiada na kołacze, albo i mąkę. Nie mam.
— No, a ja na tém postawię, że u mnie będzie jak las — odparł Paweł. Rowy pokopałem, zagony popodnosiłem; zje kaduka miotła, żeby mi wlazła; ale trzeba ziarna dobrego, gdzieby tu dostać?
— U Krasickiego — rzekł Sawicz.
To nie gospodarz — odparł Paweł — nie chcę nawet kołatać.
— No, to u Lubeckich, albo u Skirmuntów.
— Chyba — rzekł pan Paweł — do Lubeckich mi bliżéj, trzeba będzie pojechać.
— Mój kochany — śmiejąc się odezwał rejent — co my we dwu tak się znowu mamy troszczyć o to gospodarstwo. Sami jesteśmy, głodu nie ma, a czy po nas więcéj zostanie trutniom, co przyjdą do gotowego, czy mniéj, co nas to ma obchodzić? hę?
A gdybyśmy żonaci byli.