Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jak się pan Paweł żenił i jak się ożenił.djvu/53

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   45   —

A jednak panu Bogu dziękuję, żem się ciężaru niepotrzebnego zbył.
Już w dziedzińcu śmiecił, już kije znajdowałem na ścieżkach, gałęzie, skorupy jakieś, a cóżby to było późniéj, jakby się to na nogi zerwało! Żadnaby się gruszka ani jabłko nie utrzymało w ogrodzie. No — i dobrze, żeśmy się zbyli — bardzo, bardzo jestem kontent.
Kasper stojący naprzeciw rękę jednę podniósł i dla przyzwoitości usta sobie nią zasłonił, bo mu się do śmiechu ściągały. Nie odpowiadał nic.
Spojrzał Mondygierd i zmarszczył się. Zawiązana niezręcznie rozmowa zerwała się milczeniem sługi, który talerze zaczął zbierać.
Nigdy się jeszcze p. Paweł tak nie nudził i nie gniewał na robotników swych i dworskich, którzy przed nim uciekali i chowali się.
Jesień nadchodziła a na Kozłowiczach ciężyło jeszcze wspomnienie odebranego dziecka. Goście, zawsze rzadcy, zupełnie się jakoś nie trafiali, pan Paweł parę razy popłynął do Pińska i powrócił w gorszym jeszcze humorze niż się wybrał z domu. Odwiedził rejenta i pokłócił się z nim, tak, że przez kilka tygodni nie mieli z sobą stosunków. Wreszcie tak znudzony jak Mondygierd, przyjechał Sawicz do niego. Kłótnia zapomnianą została. Zbierało się na zasiewanie pszenicy, a pan Paweł miał ziarno tak mizerne, że niem siać nie było warto. Pszenicę tę siał przez upór tylko, bo mu ją mie-