Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jak się pan Paweł żenił i jak się ożenił.djvu/204

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   196   —

nem rażony. Dla niego jasném już było, że piękne dni w Aranjuez przeszły niepowrotnie.
To — nie pozwalam! wyrzeczone było takim głosem, z pewnością taką, a przyjęte z pokorą i posłuszeństwem. Nie było już wątpliwości.
— Znają się oni z sobą! — rzekł w duchu Kasper.
Ta pełna znaczenia wizyta, która o przyszłych losach p. Pawła rozstrzygnęła, nie trwała długo. Zaledwie Fortunat napił się i najadł, piękna wdowa podała rękę gospodarzowi, szepnęła mu kilka słów pożegnania i zabrawszy brata, uciekła.
Gdy Kasper wrócił potém do pana, aby zabrać resztki podwieczorku, miał oblicze tak posępne, minę tak zrozpaczoną, chodził tak roztargniony i nieprzytomny, że Mondygierd go pożałował.
— Kasprze, poczciwy ty mój... nie frasuj bo się. Co to gadać, ja wiem, że ty się już domyślasz. Nic się złego nie stanie, nic! ani mnie ani tobie. Nas nic nie rozdzieli, a to kobieta!... to kobieta dla mnie partykularnie z nieba zesłana. Drugiéj takiéj nie było, nie ma, nie będzie na świecie. Królową być warta.
— A! ja tam się nie spieram, niechby królową sobie była — bąknął Kasper smutnie — byle nie w Kozłowiczach! A no, trudno... na kogo przyjdzie wola Boża nie wykręci się, nie byłaby ta, to druga. A tak!