Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jak się pan Paweł żenił i jak się ożenił.djvu/202

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   194   —

— Pluń na to, asani dobrodziejka — rzekł chory — ja, jak tylko noga odejdzie, pojadę do rejenta i wszystko ubiję. To są strachy na lachy, ale i my téż za exces popełniony w domu gościnnym nastraszyć potrafimy jegomości.
— A, bylebyś pan wyzdrowiał — zawołała wdowa — ja już będę spokojna. Dosyć spojrzeć na Kozłowicze, żeby mieć ufność w ich gospodarzu! Tak tu wszystko ładnie, czyściuchno! mile...
Westchnęła.
— Szczupluchno — opezwał się p. Paweł.
— Bo téż pan tu jeden jesteś, a jak ludzie mówią, podobno poprzysiągłeś na kawalerskie życie.
Mondygierd musiał dostać gorączki, bo ani się opatrzył gdy mu się wyrwało:
— Choćbym i przysiągł, nie dotrzymałbym pono juramentu, poznawszy acanią dobrodziejkę! Ale o takiém szczęściu marzyć, nie godzi mi się.
Zarumieniła się Zabielska.
Podała mu rękę drżącą.
— Nie szczeście by to było, ale pono kłopot dla acana dobrodzieja, gdybym go wzięła za słowo.
— Dobrodziejko moja! Aniele złoty! — zawołał Mondygierd — słowo moje weź i życie bierz, a szczęśliwym będę!
— Słowo i ręka! ale, tst! Słyszę nadchodzącego brata! Tymczasem niech to zostanie między nami.
Ścisnęli się tedy za ręce, i ledwie mieli czas