Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jak się pan Paweł żenił i jak się ożenił.djvu/201

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   193   —

nie biegał. Drzwi otworzył przestraszony i krzyknął:
— Panie, Boże mnie skarz! Z Harasymówki! Słowo daję! Z Harasymówki!
— Ale cóż? co? — ofuknął Mondygierd.
— Pani i ten garbus! Idą oto do dworu.
Paweł porwać się chciał, ale gdzie tam. Syknął tylko i opadł na krzesło.
Kasper w progu stał jak trup. Grobowe panowało milczenie, gdy nagle śmiech Fortunata dał się słyszeć i głos.
— A! mój Boże! cóż to się panu stało! nie mogłam wytrzymać, żeby go nie odwiedzić i nie przekonać się... takem się nastraszyła!
Opierając się o stół, z wielką trudnością dźwignął się na przyjęcie tak wielkiego gościa p. Paweł, twarz jego promieniała.
— Mościa dobrodziejko — zawołał w uniesieniu — warto było choćby złamać nogę, aby takiego szczęścia dostąpić.
Fortunat się za boki wziął ze śmiechu; wdowa przystąpiła z kondolencyą. Posadzono ją natychmiast, a Kasper znikł wiedząc jakie obowiązki nań wkładały tak nadzwyczajne okoliczności. Szło o honor domu! Mondygierd opowiadał swą przygodę, gdy p. Fortunat, którego to nudziło, a może ze złośliwą intencyą, wyszedł na ganek, zostawując panią Zabielską sam na sam z Pawłem.
Rozmowa się poczęła od listu rejenta.