Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jak się pan Paweł żenił i jak się ożenił.djvu/194

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   186   —

guza nabił. Proszą na kawę, a jabym wina wolał się napić...
Poszli wszakże na kawę. W bawialnym pokoju całe towarzystwo było zebrane u stolika. Na pannie Filipinie, która ostro spoglądała na brata, widać było, że mogła wesołego Symonowicza żałować. Pani Zabielska była zafrasowaną i całą pieczołowitość swą zwróciła na gościa, któremu i cukru dorzucała i śmietanki dolewała i służyła mu a nadskakiwała, nie troszcząc się o innych. Mondygierd wypadkami dnia tego tak był przejęty, tak rozmarzony, że głowę znowu tracił. Pięć czy sześć razy rękę sąsiadki za każdy dowód nowéj łaski pocałował, sam w końcu już czuł, że tego było nadto, że to mogło bić w oczy, ale ręka mu się nastręczała... nie mógł być niegrzecznym.
Gdy nadszedł czas do odjazdu, a p. Paweł się począł żegnać i już wychodził, Zabielska przystąpiła do niego, podała rękę i odezwała się bez ceremonii:
— Ja bo jeszcze mam do pomówienia z kochanym panem, przejdziemy się razem. Służę...
Pan Fortunat zrobił minę szyderską i został, panna Bernarda się nie ruszyła.
— Hormusiu! — krzyknął ze drzwi brat do odchodzącéj. — Weź się do niego obcesowo, po co to zwlekać!! Ja muszę jechać, zostaniecie same... żebym miał was komu zostawić!
Udała jéjmość, że nie słyszy.