Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jak się pan Paweł żenił i jak się ożenił.djvu/191

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   183   —

We drzwiach widać było stojącego p. Fortunata, nieubranego, z głową związaną, ręce w kieszeniach, bez téj wesołości, jaka go zawsze odznaczała, melancholicznie spozierającego na przybywających.
— A przecieżeś nas pan raczył odwiedzić, dalipan myślałem, że już znać nie chcesz!
Siostra panu mówiła o téj historyi — począł.
— Mój Fortunacie, dajże już pokój — przerwała Zabielska.
— A! przepraszam, ja mu ją sam muszę opowiedzieć — zawołał Fortunat. — Muszę, to nic nie pomoże. Chodź pan ze mną, chodź, bo to trzeba na miejscu... chodź koniecznie.
Siostra napróżno protestowała, chwycił go i pociągnął gwałtem do swojego pokoju, w którym już porządek był przywrócony. Na krzesełkach tylko, na sofie i szybach okna, ślady bitwy stoczonéj pozostały.
— Ot jak było — począł Fortunat — to jest pijak, hałaburda, waryat, którego trzeba zamknąć do czubków. Ot jak było. Siadaj no pan tu... tak... Przyszliśmy z nim na poncz i siedzimy jak teraz my. Leżała talia kart. Ja począłem robić rzymski poncz, taki sam jak zawsze. Wypiliśmy po szklance, nic. Dawaj drugą! — woła. — Z duszy serca, pije drugą. Daj trzecią! ho! ho! Ale dałem. Dolał sobie rumu, bo mu była za słabą. — A co? zagramy? woła. Zagramy... czemu nie. Maryasza! — A co mi tam maryasz! to bernadyńska gra, ciągnę faraona. Wysypał talarów garść i począł śpiewać,