Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jak się pan Paweł żenił i jak się ożenił.djvu/190

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   182   —

powie, zbytek wzruszenia usta mu zamknął, milcząc piękną jéj rączkę do ust przyłożył i wyjąknął ledwie dosłyszanym głosem:
— Mnie téż acani dobrodziejka bierz na swe usługi, ze wszystkiém co mam! Sługą jéj do śmierci być pragnę!
Ani się spostrzegł, jak to votum wyrzekł, wdowie oczy się zaśmiały, podała mu rękę.
— Pan bo jesteś dobry, zacny, poczciwy i ja wam ufam jak nikomu — dodała, zwolna zwracając się ku domowi. — Tylko, zlituj się nie zostawuj mnie tak samą na długo... głowę tracę.
Mondygierd już raz puściwszy się tak daleko, uznał potrzebném uczynić uwagę.
— Ludzkie języki...
— A! cóż znowu! — rozśmiała się Zabielska wesoło — ja jestem wdową, waćpan kawalerem, cóż powiedzieć mogą? że się ku sobie mamy? Ja się za to nie pogniewam, a waćpanu to krzywdy nie uczyni.
Pan Paweł rozśmiał się uszczęśliwiony.
— Pani dobrodziejko — rzekł szybko — gdyby ludzie to o mnie mówili, dalipan... kto wie? alboby nie skłamali, lub mogliby wyprorokować, bo asindzka czarujesz!
Gdy to domawiał, a Zabielska za całą odpowiedź rękę, na któréj się spierała, pocisnęła trochę, nadeszła blada panna Filipina, z minką smutną i rozmowę tak daleko już zaawansowaną przerwała.