Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jak się pan Paweł żenił i jak się ożenił.djvu/165

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   157   —

dopełnień i odświeżenia. Potrzeba było przystąpić do surowego jéj przeglądu i sumiennéj krytyki. Ale co na to miał powiedzieć Kasper.
— A niech go kaczki depczą! — zawołał w ferworze wielkim Mondygierd — będzie mi fąfry stroił i gderał, no... to kwita z przyjaźni i fora ze dwora.
Wyrzekł to gorączkowo, nie zastanawiając się nad tém, że rozstać się z przyjacielem takim nie było łatwo. Czasem gdy Kasper wybrał się na toki i wieczorem go nie było, a chłopak kredensowy buty mu tylko przychodził zdejmować; mała rzecz! a za Kasprem się stękało, bo nikt tak nogi podstawić, buta ująć i jednym zamachem go zdjąć nie potrafił jak on. Cóż dopiero w innych rzeczach!!
Rywalizacya z Symonowiczem, który szyć sobie kazał taratatkę, zdecydowała krok stanowczy. Rano nazajutrz przy kawie pan Paweł rzekł tym głosem, który nie dopuszczał repliki:
— Słuchajno Kasper... potrzebuję zrewidować garderobę, nie mam się w co ubrać...
Kasper stanął osłupiały.
— Pan Jezus przy dziecięciu! otóż co? — zapytał. — Pan, pan się nie ma w co ubrać? Szafy pełne, komoda, kufer, a panu tego jeszcze mało.
— Mało czy dużo, odzienie się postarzało, ludzie inaczéj chodzą, rozumiesz. Sic volo, sic jubeo, kwita! Rewizya generalna garderoby! Słyszysz!