Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jak się pan Paweł żenił i jak się ożenił.djvu/162

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   154   —

wiązek sumienia. P. Paweł czuł, że zaszłapał, choć się do tego przyznać nie chciał przed sobą.
Gdy Kasper przyszedł mu zdajmować buty, Mondygierd się do niego odezwał po staremu konfidencyonalnie:
— Będziemy mieli sąsiada! hę! Ta to słyszę Symonowicz myśli się starać o wdowę.
— Który Symonowicz?
— A starszy! Ten wisus! No, wiesz. I ja ci powiem w co bije, mają sumkę na Harasymówce, pozwą o nią, wdowa gotówki nie ma, kawaler się nastręczy, a ma prezencyę... no! i babę licho wzięło!
— Albo to ona nosa nie ma! — odpar Kasper. — Co panu się o kobietę turbować?
— Ja się nie turbuję! — wyrzekał się Paweł — wcale się nie turbuję.
— Da ona sobie rady! — dodał Kasper — ludzie o niéj mówią, że nieboszczyka za nos wodziła jak chciała. Umie wpędzić i opytać i wybrać i wie co robić.
— A jak Symonowicz kapitału zażąda?
— A co bo jegomości w głowę, to utrapienie wlazło! Odżegnaćby się... Co nam do niéj.
— Co? — odparł Mondygierd — otóż chyba nie wiesz, że na łożu śmiertelném, mój drogi, kochany Zabielski oddał mi ją w opiekę.
Kasper ruszył ramionami.
— Tego tylko brakowało! — rzekł i wyszedł.