Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jak się pan Paweł żenił i jak się ożenił.djvu/161

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   153   —

— Fiu! fiu! fiu! a cóż to Symonowicz? cóż mu to braknie?
— Wiatrogon, pusty człek, pałkę zalewa i na nic się nie zdał! — wyrwał się gwałtownie Paweł. — Przy kielichu ja go lubię, ale kobietę za niego dać! Nie znasz jego awantur?
Rejent się schmurzył.
— Co bo bierzesz tak gorąco! Szalał to się ustatkuje! Chłopak do rzeczy, chłopiec wioskę ma, no i kapitalik... i do rzeczy jest, światowy! Zabawny...
— A już ty mi nie gadaj! — zawołał p. Paweł — niech się sobie stara, niech się sobie żeni, jakem żyw, pomagać mu nie będę... nie będę!
— Chandra cię napadła! — mruknął rejent — nie irytuj się, dajmy pokój!
Pan Paweł się nierychło uspokoił, późniéj przyszedłszy do siebie, choć na pozór chłodny, czuł się tak zburzony, że wcześniéj do Kozłowicz powrócił niż sobie obiecywał. Przez całą drogę myślał, jak Symonowiczowi stołka podstawić, jedynie przez sumienie, przez obowiązek przyjacielski...
— Ja tam sobie pretensyj żadnych nie roszczę i projektów nie snuję, ale żeby taki z pozwoleniem, błazen, miał taką kobietę wziąć, niedoczekanie! Ja go zdemaskuję! obowiązek sumienia, więcéj nic... jak mi Bóg miły, więcéj nic!
Tak się to mówiło, ale coś więcéj było niż obo-