Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jak się pan Paweł żenił i jak się ożenił.djvu/16

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   8   —

tu ten śmiech sieroty, który jakaś moc anielska wywołała na usta, aby złamać gniew i ubłagać go, czynił na nim wrażenie takie, że mu ciarki chodziły po skórze. Zdawało mu się, że coś z innego świata doń przemówiło.
Mruczał jednak jakby z nałogu.
— Jeszcze czego! żebraki, włóczęgi, może cygany, bo licho wie nawet czy to chrzczone, czy ślubne, będą mi dzieci podrzucać. Mało to darmozjadów u mnie. Karm tylko a dawaj... Ale! Zapewnie.
Nadeszła przywołana przez Kaspra Maryna, mrucząc i stanęła nad dzieckiem, ręce krzyżując.
— No! cóż stoisz! widzisz... dziecko, weź, napój! niech z głodu nie zdycha! oddam do sądu, niech sobie biorą... Ja z gościńców wszystkiego śmiecia zbierać i żywić nie mam obowiązku...
Stara przyklękła nad dzieciną i przypatrzywszy się jéj powoli, podniosła z ziemi. Niewieście serce jéj, choć zeschłe, uderzyło miłosierdziem — przytuliła je do siebie i zwolna wpatrując się w bladą twarzyczkę, pociągnęła do kuchni.
Pan Paweł, który miał iść do dworu, odwrócił się i oczyma poszedł za Maryną i dzieciną.
Mruczał coś, ale go już nie było można zrozumieć. Kasper jeszcze stał przy nim.
— Czegoż ty tu stoisz jak kołek? nie masz rozumu czy co? — począł z gniewem. — Idźże do kuchni, rozwinąć dziecko, opatrzeć, może przy