Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jak się pan Paweł żenił i jak się ożenił.djvu/159

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   151   —

Przy téj konferencyi zdawało mu się wszystko wyczerpaném; a jednak żegnając sąsiada, wdowa mocno się dopominała, aby ją nie opuszczał i zamawiała sobie jego opiekę.
— Już choćbyś asińdziej nazwać mnie miał natrętną, nieznośną, czepiam się go jak mojego jedynego protektora... i nie puszczę!
Słowa te z lubością powtarzając sobie pod poklatem obijanika, wrócił pijany niemi do domu p. Paweł; aż Kasper przy wieczerzy ze złośliwością wielką syknął:
— Coś pan bardzo na fis bierze, czy nie myśli o przyłączeniu Harasymówki do Kozłowicz.
Ale na to jak mu bryznął obcesowy Mondygierd:
— Nie bądźże ty k.... proszę ja ciebie!
Kasper umilkł jak zamalowany.
W parę dni przypomniał sobie p. Paweł, że rejentowi obiecał się z raportem o Harasymówce. Miał czy nie intencyę wyspowiadać mu się szczerze, ale pojechać jużcić trzeba było.
Ruszył tedy ze Stasiukiem drogą lądową i z przyjemnością postrzegł na ganku kołtunowatego, który drzemał. Zdala nie miał miny tak nadzwyczaj szczęśliwéj, jak gdy się chwalił przed przyjacielem ze swego małżeństwa.
I w istocie był kwaśny. Od trzech dni żona jego wyjechawszy do ojca do Sernik, siedziała tam nie wiedzieć czego. Rejent był zły, gdyż nie tajno było nikomu, że rejentowa tam na lat trzy przed