Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jak się pan Paweł żenił i jak się ożenił.djvu/157

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   149   —

ognia. Cieszył się, że przez kilka dni nie było żadnéj wiadomości i że mu pokój dano, a razem doznawał jakiéjś przykrości, że go już nie potrzebowano. Jechać sam nie chciał, miałoby to znaczenie, pragnął być pożądanym i powołanym. Nie dawano znaku życia.
— To i lepiéj! — mówił sobie, a zaraz dodawał — osobliwa rzecz, tak jéj było pilno się radzić, ledwiem słowo rzekł, nie rozwinąwszy nawet racyi pro et contra, papiery nierozpatrzone i — milczenie.
Trafił na tę myśl, że się jéj może rada nie podobała.
— A to znowu trudno, człowiek sumienie ma!!
Ale niespełna w tydzień przybył Fortunat, taki serdeczny jak był, opowiadając żartobliwie, że jeździli do Pińska, dla zobaczenia wiuna na łańcuchu, że ta podróż im czasu dużo zabrała i że siostra go zaprasza dla interesów.
— Asindziéj bo — dodał przy kieliszku poufale — słowo daję, takeś się siostruni podobał, że ja się z niéj śmieję...
Zaczerwienił się strasznie pan Paweł i tylko bąknął:
— Ale, mój moci dobrodzieju!
A Fortunat jeszcze przyłożył, że nie widział Hermancyi, żeby tak kogo faworyzowała i miała w nim ufność jak w panu Pawle. Wypili z nim butelkę wina i Mondygierd przyrzekł się stawić nazajutrz po obiedzie. Nie wiadomo jakim sposobem