Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jak się pan Paweł żenił i jak się ożenił.djvu/156

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   148   —

— A ja już myślałem, że pan chyba nie wróci — odezwał się szydersko. — Czekałem po obiedzie, na wieczerzę, o mało niecałą noc... Taż to jedenasta godzina!
— No, to co? to co? Nie mam prawa już przenocować u przyjaciół, żebyś nie gderał...
Kasper uciął nagle.
— A pięknie się pan oporządził, jak Boga kocham — zawołał — buty djabli wzięli i frak! Kto wie co będzie.
Mondygierd wszedł do pokoju nie słuchając gderania. Gryzło go sumienie. Kasper ulitowawszy się mruczał tylko, lecz twarz jego mówiła wiele. W istocie mógł Mondygierd znaleźć środek, bo Bałanowicz miał parasol granatowy, znany aż pod Pińsk i byłby go pożyczył, ale to mu teraz dopiero na myśl przyszło. Po czasie.
Przez cały dzień, jak wyrzut sumienia miał frak leżący i wysychający w jednym pokoju, gdy w drugim na prawidła wbite buty się rehabilitowały.
Z Kasprem o Harasymówce mowy nie było. Rzucał on wejrzenia tak kommizeracyjne na pana, jakby go za zgubionego uważał...
Kilka dni przeszło spokojnie i bez wiadomości od pani Zabielskiéj.
W rozbiór stanu duszy i serca naszego starego kawalera trudno jest się zapuszczać. Sam on nie zdawał sobie jasno sprawy z uczuć swoich. Extra mu smakowała wdówka, a bał się jéj jak