Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jak się pan Paweł żenił i jak się ożenił.djvu/138

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   130   —

Kasper ramionami ruszył, Mondygierd zafrasowane przybrał oblicze...
— Kochałem nieboszczyka — dodał — są obowiązki!
Chrząknął sługa tylko, talerz po naleśnikach był już czysty. Paweł piórkiem robił porządek w zębach, napił się wody i wstał. Na tém skończyła się rozmowa.
Po obiedzie w piątek, nazajutrz (który był postny, wedle zwyczaju), p. Paweł w ganku drzemał, głowę osłoniwszy chustką i oprócz tego zmuszony ciągle muchom się opędzać, które dnia tego nadzwyczaj były dokuczliwe, gdy Kasper nadbiegł nadzwyczajnie poruszony. Zdala już głośne wykrzyki jego obudziły Mondygierda, po śnie zawsze będącego w złym humorze.
— Czegoż ty się tam drzesz? co ci się stało? Lecisz jak sfiksowany?
— Albo nie mówiłem — wołał Kasper — my z tą Harasymówką pokoju mieć nie będziemy... Niech się pan sztyftuje. Spocząć nie dadzą, tuż, tuż gość z Harasymówki. Chłopcy ze wsi za nim biegną, bo garbatego nigdy nie widzieli.
Porwał się pan Paweł, ścierając resztę snu z twarzy.
— Gdzie? gdzie?
Kasper wpadł już do kredensu, a we wrotach postrzegł gospodarz śmiejącego się i zacierającego ręce pana Fortunata.