Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jak się pan Paweł żenił i jak się ożenił.djvu/128

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   120   —

Z bijącém sercem zbliżył się ku staremu dworowi Mondygierd. Czuć w nim było życie nowe... Nim do niego doszedł, w dziedzińcu spotkał ową figurę, znaną mu z opowiadania Dropia, małego garbatego jegomości, z twarzą długą, z włosami krącącemi się, uśmiechniętego i ubranego najpocieszniéj. Miał u kamizelki dwa łańcuszki, na palcach mnóstwo pierścieni i mimo porządnego garbu, wiele pretensyi do elegancyi i wdzięku.
— Cha! cha! pana dobrodzieja! cha! cha! cha! pewnie sąsiad pan Montykirt? cha! cha! cha!
Z wielką powagą kłaniał się czapką za rydel ująwszy pan Paweł.
— Miło mi się prezentować szanownemu sąsiadowi, Fortunat Grudzki, brat gospodyni! cha! cha! cha! Śliczny czas! ale kraj! cha! cha! Co komarów! tyle co kaczek! cha! cha! cha!
To mówiąc, prowadził p. Pawła do drzwi.
— Siostra moja będzie bardzo wdzięczna, cha! cha! cha! bo my tu nikogo nie znamy!
Milczący siadł p. Paweł, gdy w progu ukazała się niewiasta, lat średnich, praeter propter trzydzieści i coś mieć mogąca, pięknego wzrostu, form pełnych, włosa ciemnego, oczu czarnych, ubrana starannie, w sukni jedwabnéj, w mitenkach czarnych, z minką pańską, — co się zowie hoża, piękna i wesołéj twarzy. Szczególniéj oczy wydały się panu Pawłowi drapieżne. Patrzała niemi tak, jakby chciała dobywać coś z człowieka — aż strach...