Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jak się pan Paweł żenił i jak się ożenił.djvu/114

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   106   —

ich instrumentów i stroiły gardziołka... Na błotach gwar ptactwa, jakby sejmikowały, rozlegał się ogromny.
Kasper w spencerze szaraczkowym stał około ganku.
Rzecz była szczególna w usposobieniach tych dwóch starych przyjaciół, kochali się, kłócili się, żyć bez siebie nie mogli, a regularnie gdy pan Paweł był wesół, Kasper stawał się kwaśnym; gdy Kasper miał humor lepszy, pan gderał.
Dnia tego sługa i pan, oba byli upojeni wiosenką, ale pana Pawła zobaczywszy in jubilo, Kasper się skrzywił zaraz...
Dobył zegarka srebrnego i niby dla własnéj informacyi, spojrzał na godzinę, ale był to wyrzut niemy, że pan opóźnił się na wieczerzę.
— Dawaj jeść, bom głodny! — zawołał w ganku, tymczasem zasiadając Mondygierd, oparł się o poręcz i zaśpiewał fałszywie, ot tak, z dusznéj potrzeby wylania jakiegoś sentymentu.

Wlazł kotek na płotek
I mruga!
Piękna to piosenka,
Nie długa!

Poczém, bezmyślnie powtarzał to basem — I mruga! — Nie długa! i t. p.
Słońce zachodziło pomarańczowo — wpatrzył się w zachód, dziwił się jasności owéj i na jéj tle