Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jak się pan Paweł żenił i jak się ożenił.djvu/103

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   95   —

przeciwko niemu powracały, rodziły się wątpliwości, opanował go strach.
— Ano! — mówił w duchu — słowo się rzekło, nie ma już ratunku! a że się pospieszyło zbytnio, łap, cap, że się nie rozmyśliło, że się zaplątało, to téż pewna. Licho wie, z czego to poszło, jak człowiek się uniósł i wlazł w pułapkę... Nie ma co! nie ma co! siedźże teraz.
Obiecywał sobie być bardzo szczęśliwym, a rozważywszy jak to trudno, trwożył się.
— Cet czy licho! uda się albo nie uda!
Wzdychając, wysiadł w zamówioném dla sobie mieszkaniu.
Wieczorem musiał się z faktorami o różne rzeczy kłócić, targować, posyłać, zamawiać i jakoś go to rozerwało. Lecz gdy około północy cisza go otoczyła, został sam z myślami, skłopotany, zbiedzony, trwoga wróciła. Ocierał pot z czoła mówiąc:
— To dopiero początek! piękne życie będzie, nie ma co mówić.
Zdawało mu się teraz jak najwidoczniejszém, że do stanu małżeńskiego nie miał powołania.
Lecz — stało się. Jeszcze jeden dzień kawalerskiéj swobody mu zostawał, jeden dzień — pojutrze termin był naznaczony...
Zbudził się rano bardzo, faktor stukał do drzwi, bojąc się, aby go kto nie uprzedził. Łając i gniewając się, otworzył mu p. Paweł.
Żyd przepraszał, że zbudził jaśnie pana, gdy