Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Hybrydy.djvu/96

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wiedział naiwnie o swej stolicy zdawało się niepojętem, a było prawdziwem. Jako wtajemniczony w życie klas wyższych, wiedział wszystkie ciekawe anegdotki, malujące chorobliwy stan rosyjskiej społeczności.
Były w nich rysy nie do wiary dziwne, a pełne znaczenia.
Lubicz był naturalnie dodatkowo jeszcze panslawistą.
Polskie tradycye wygasły w nim zupełnie, języka prawie zapomniał... Z całej przeszłości wszakże zachował jedno wspomnienie: umiał nutę i słowa mazurka Dąbrowskiego i — dziwna rzecz — ile razy mu one zabrzmiały, ten człowiek płakał, zwilżały mu się mimowolnie powieki, drgało serce — na chwilę z popiołów odradzał się jeszcze Polak.
Ale to nie trwało dłużej nad brzmienie mazurka.


Ewelina po kilku rozmowach i instynktem kobiecym poczuła w p. Lubicz Pawłowskim to, czem on był w istocie. Rozumiała ona, że słaby z charakteru stał się tym hybrydem, mimowoli ulegając wpływowi środka w jakim żył. Niższe istoty karmiąc się i mieszkając w liściu zielonym, całą jego barwę przybierają. Ludzie są także czasem owemi zielonemi gąsienicami.
Upadły ten człowiek zdał się jej wszakże zdolnym uledz zdrowszym wpływom i pozwoliła mu iść