Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Hybrydy.djvu/78

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Ewelina szkiełko przyłożyła do oczów i śmiało zmierzyła potworę.
— Lalka — rzekła — nie jestem dziecko, przestałam się bawić niemi... ale tak jestem znudzona... że nie byłabym od tego aby mi go zaprezentowano...
— Właśnie zdaje mi się — przerwał zdradliwy Potomski — że jemu o to idzie wielce i że czyha na mnie.
— Dajże mu się pan złapać i przyprowadź go tu — tupiąc nóżką, odezwała się piękna pani.
— Ja ostrzegam o niebezpieczeństwie — śmiejąc się dorzucił Starża.
— O!... proszę być spokojnym...
Ewelina już dostatecznie była uświadomioną o Darnosze, aby wiedzieć, jak sobie z nim postąpić.
W chwili, gdy na pana Ferdynanda skinął Wicek, Potomski był gotów i pospieszył ku niemu.
— Nieprawdaż? chcesz abym cię przedstawił?
— Zdaje mi się, że w tem niema nic niewłaściwego?
— Owszem, chodź...
Nim Darnocha miał czas się zastanowić, jak ma w największym awantażu stanąć przed uroczą pięknością, pociągnięty, wymieniony po nazwisku, już stał przed nią.
Ewelina przyjęła go zimno, ale z ciekawością, Starża był milczący i zamknięty... Wypadło rozpocząć rozmowę — przywykły do salonowego paplotania, Wicek się uśmiechnął i dosyć pospolitym