Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Hybrydy.djvu/77

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Ta mieszanina dwóch świateł, dźwięki, muzyki, gwar ciżby przechadzającej się, śmiechy wesołych kobiet, migające twarzyczki, upięknione fantazyą nocy... mogły najobojętniejszego człowieka rozmarzyć. Teatralny ten obrazek, sztuczny, wrzawliwy, wielomby może nie przypadł do smaku, dla człowieka jak Darnocha był ideałem piękna. Nie pojąłby on majestatycznej poezyi puszczy i stepu, ale tę maleńką, przyprawną, wyelegantowaną, almanachową, ten pejzaż podobny do kolorowanej litegrafii, tę scenę, tak przypominającą teatr... czuł całą duszą zmalałą i schudłą.
Było to właśnie, czego mu było potrzeba, aby w nim podnieść uczucie... Człowiek był sztuczny i pokarm kłamany...
W tej chwili szczęśliwego usposobienia i odwagi... ujrzał nieopodal stojących Ewelinę ze Starżą i... oczom nie wierzył — z Potomskim.
Potomski oczywiście był obowiązany go przedstawić.


Obcesowo wpaść na to towarzystwo i prosić o zaprezentowanie, nie uchodziło. Darnocha postanowić skinąć na pana Ferdynanda i wezwać go do spełnienia obietnicy.
Ale nim mu się to udało wykonać, postrzeżono go, Ewelina domyślała się celu tych kołowań i przechadzek, Starża się uśmiechnął.
— Otóż lew krążący i szukający, kogoby pożarł — odezwał się Starża. — Ostrzegam niewinną ofiarę, aby się miała na ostrożności.