Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Hybrydy.djvu/72

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ze sfałszowaną postacią, mową... w salony, w towarzystwo arystokratyczne... pod protekcyę starych pań, różowanych i przekwitłych piękności.
Było to podle... ale ze mną nie mogło być inaczej... od dnia, gdy zacząłem kłamać, robić długi, grać komedyę — zaczęło mi się powodzić... Praca mi nie szła, oszukiwanie doskonale... Myślisz, że świat ten miałby poszanowanie ubóstwa, trudu, skromności?... o! nie, ale lubi pochlebców, potrzebuje dworaków, nie przebiera w tytułach, byle zyskał zwolenika...
Tak wciągnęłem się w próżniacze życie, w potrzebę zbytku i okułem łańcuchem kłamstwa, którego już rozbić nie mogę... Sądź, potępiaj... ale niech w wyroku twoim i współsprawcy też zapomnianymi nie będą.
Milczał przez chwilę Gucio.
— Mój drogi — rzekł — łudzisz się... wyrobiłeś sobie fałszywe pojęcie położenia, świata, aby siebie uniewinnić. Tymczasem nikt tu, wierz mi, nie winien w tej sprawie, oprócz ciebie.
— Otóż go masz... tak!
— Wicku kochany... człowiek nigdy na nikogo oprócz siebie rachować nie powinien i nie ma prawa...
Ze społeczności chrześcijańskiej, braterskiej, stanowiącej wielką rodzinę przez miłość, wspierającą się wzajemnie, wyszliśmy niestety — doszliśmy do upragnionej emancypacyi człowieka, do peryodu przejściowego, przez który do zespolenia ludzkości, na nowych jakichś podstawach zapewne, idziemy —