Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Hybrydy.djvu/71

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Przepraszam cię — rzekł — uraziłeś się, choć nie było o co. Dawna nasza przyjaźń i koleżeństwo dawały mi prawo odezwać się do ciebie, jak do brata... Zabolało mnie, gdym cię poznał... uspokój mnie, wytłumacz mi... Wicku, przecież nie przeszedłeś do obozu tego, który z życia robi sobie igraszkę... tyś wart był innej doli...
Wincenty obejrzał się wkoło bacznie, potem krzesło przysunął bliżej do Augustyna, podparł się na ręku, przybrał postawę tragiczną, a że wygrany pieniądz, który czuł w kieszeni, dawał mu natchnienie, począł w następujący sposób;
— Słuchaj mnie i nie potępiaj — rzekł — nie sądź wedle siebie, boś silny i cierpliwy, Bóg ci dał charakter żelazny i krew zimną... ja mam temperament gorący a usposobienie niecierpliwe. Tak jest, mogłem i możem był powinien pójść drogą inną, skończyłem jak wiesz nauki świetnie... nazajutrz po złotym medalu i patencie sądziłem, że się o mnie ubiegać będą. Czekałem, ale nikt się nie zgłosił, potem, o ile to się z pojęciem mej godności zgadzało, począłem czynić pewne kroki aby się gdziekolwiek umieścić. Obiecywano wszędzie... ale wszystko było zajęte...
Obliczywszy się z dniami i funduszami, mogłem przewidzieć kiedy z medalem i patentem nie będę miał co jeść.
Poruszyłem protekcye, starania robiąc, wycierając przedpokoje napróżno... Syn ubogiego oficyalisty, bez stosuków, byłem lekceważony, popychany i w końcu zmuszony do rozpaczliwego rzucenia się