Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Hybrydy.djvu/59

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

na siłę, otwierającą serca, wina szampańskiego, którego kazał w lód wstawić butelkę...
Z początku obiadu, aż do rozbefu, nadzieja... nadzieja słaba ożywiała obu tych panów; rachowali na to, że elegantki zawsze się długo ubierają i późno przychodzą... Ale po sztukamięsie po groszku z ozorem i salcesonem... opuściły ich błogie marzenie... trzeba było rzeczywistość przyjąć, jaką była; pan Ferdynand korzystał i jadł dobrze...
Wincenty siedział chmurny...
— Napijesz się pan ze mną kieliszem szampańskiego wina? — spytał pod koniec Potomski.
— Dziękuję...
Nalano....
— Z kimże to pan byłeś dziś rano, gdyśmy się spotkali?.. — spytał Ferdynand — nie mógłbym wiedzieć? hę! ręczę ci jeśli są jakie projekta, prędzej pomogę niż przeszkodzę...
— Ale żadnych w świecie projektów! — podchwycił miody człowiek... — żadnych... słowo honoru... Jest to obywatelka z Galicyi... Baronowa von Dorfer... Polka rodem, niegdyś żona wojskowego austryackiego.
— A! wdówka!
— Wdowa... z córką...
— Bogata zapewno...
— Za taką uchodzi i zdaje się być...
— Czy jeszcze... jak się zdaje... w pretensyach do kobierca sama... czy?...
— Ale ja nie tak dobrze ją znam, abym mógł objaśnić pana... — rzekł Darnocha.