Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Hybrydy.djvu/52

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dybał... czy za posługi ofiarowała ci milion Rzeczpospolita... czyś złapał dziedziczkę jaką garbatą, która ci sto tysięcy dochodu złożyła u stóp? Mów, bo nie rozumiem.
Kawaler był przybity...
— Powiem ci, żem twego ojca widział przed wyjazdem z kraju... na jarmarku, dokąd z końmi hrabiego pryncypała... przybył. Postarzał nieboraczysko... a ciężko pracuje... Waszeci, widzę, na emigracyi się wiedzie... ho! ho.
Kawaler stał niemy.
— Przyjdźże do mnie, to ci dam bliższe wiadomości o ojcu i siostrze... bo siostra u mego szwagra teraz jest w obowiązku, razem z mężem... widziałem i ich... Stoję pod Różami, do widzenia... pilno ci do dam... a no nie zatrzymuję.
Niezmiernie pomieszany kawaler pogonił za damami, a obywatel, laską wywijając, wracał do Kursalu... Na jego twarzy malowała się uciecha z wypłatanego dobrego figla... na bladych rysach nieszczęśliwej ofiary niecierpliwość i hamowany gniew.
Niema wątpliwości, że złośliwy obywatel ów z okolicy Łęcznej umyślnie mówił tak głośno o ojcu oficyaliście i siostrze w służbie, aby te piękne panie usłyszały; jakoż dama przyjęła powracającego kawalera nadzwyczaj sztywnie, zimno, z podwójną dumą, rzucając nań wielce znaczące spojrzenie.
Mówiła mu ona wyraźnie:
— Chciałeś nas waćpan oszukać, ale mu się to nie udało...