Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Hybrydy.djvu/46

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Nazywam się Augustyn Moroz... Jestem synem kupca i przeznaczonym do stanu kupieckiego. Mieszkam w dosyć ubogiej dziurze, do którejbyś hrabia nie trafił... pod jakimś koniem, barwy niezrozumiałej. Przebaczysz mi moją śmiałość i szczerość, ale mi się zdaje, że odwiedzając hrabiego, przyjemności-bym mu nie zrobił. Należymy do dwóch światów odrębnych, mamy stosunki różne... na ławce w ogrodzie, możem rozmawiać z sobą swobodnie... Ale cóżbym ja począł w salonie, pełnym... ludzi, mówiących językiem, wyobrażeniami, pojęciami dla mnie obcemi?... Zdawało mi się zawsze, że bez najmniejszego uczucia jakiejś niechęci, bez wstrętu, bez antagonizmu, każdy swojej sfery, swoich braci, swego kółka trzymać się powinien.
— Duma, kochany panie...
— Nazwij to pan poczuciem własnej godności... i nie miej za grzech, że je mamy w sobie...
To mówiąc, pan Augustyn powoli podniósł się z ławki, ukłonił hrabiemu, zabrał książkę i odszedł w swoję drogę.
Starża był trochę markotny, ale w końcu, rzekł w duchu:
— Ma słuszność, szanuję go!


W czasie tych wędrówek Starży, dama z córką, którąśmy widzieli w początku, przeszła była także do parku... w towarzystwie na sposób angielski ułożonego młodego kawalera.
Kawaler ów z nadskakującą grzecznością towarzyszył im w przechadzce i starał się zabawić