Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Hybrydy.djvu/40

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

świadcza, iż to dusza, co ciszy i spokoju szuka... Załóżże się pani ze mną — dodał — że to najprozaiczniejszy intrygant w świecie... A tak młody!! tak młody...
Spojrzał uśmiechając się na Ewelinę, biedna kobieta była jak marmur blada.
— To być może... to być bardzo może — rzekła cichym głosem — ale mój hrabio, nie wyrywaj mi z serca ostatnich złudzeń, ostatniej nadziei, że gdzieś jeszcze, w kątku, przypadkiem, znaleźć można — prawdę.
— Czy pani go znasz?
— Widzę go pierwszy raz w życiu.
— Ja także... i ręczę...
— A! nie ręcz! wierzmy! łudźmy się, kłammy sobie, aby się nam świat nie tak poczwarnym wydawał — zawołała Ewelina.
— Więc milczę — rzekł Starża.
Droga wiodła ich tak, że musieli przechodzić tuż koło samotnie siedzącego chłopaka, który był właśnie na ławce książkę położył; Ewelina rzuciła okiem... uśmiechnęła się prawie radośnie. Był to „Tadeusz“ Mickiewicza.
— Szczęśliwam — szepnęła na ucho Starży — że jeśli ma się w świecie co poczciwego znaleźć, należeć będzie do nas. Rada jestem, że to Polak, a czuję, że siadł w istocie dla siebie, nie dlatego aby... się wystawić na pokaz ze swoją ręką i książką.
— Dla mnie w tem jest coś podejrzanego — odparł stary niedowiarek.
Ewelina wyrwała mu rękę powoli.