Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Hybrydy.djvu/39

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— To szczęście — odparł Starża, — że mam siwe włosy i lat sześćdziesiąt, żem kulawy, i że za stryja lub dziada uchodzić mogę.
— Niestety! czemużeś nie młodszy! — odpowiedziała Ewelina — a! takbym cię bałamuciła, że musiałbyś... musiałbyś zakochać się we mnie.
Hrabia się uśmiechnął smutnie, podał rękę szczebiotce i poszli.


A za niemi pociągnęły oczy ciekawych, aż póki nie znikli w cienistej parku alei.
Ewelina istotnie była szczęśliwą ze spotkania ze starym znajomym. Starża, trochę zakłopotany, ożywił się też jej żywością, ale już nieprzywykły do tych gorączek przemijających, do miłych nawet lecz zbyt poruszających wrażeń, czuł się nie swoim...
Szli, a idąc, hrabia rozmowę coraz zimniejszą czynił i coraz bardziej szyderczą.
Już byli w głębi parku, gdy oczy Eweliny padły na ławkę, na której siedział ubogo dosyć ubrany, młody chłopak. Rękę miał na temblaku, a w drugiej książkę.
Nielitościwy Starża wskazał go, uśmiechając się, Ewelinie.
— Patrzno pani, jedna ze scen komedyi naszego żywota, która świadczy, że jeszcze wierzymy w to, iż na poetyczną rolę kogoś złapać można. Jak się ten przezacny młodzieniec misternie usadowił tu, aby uczynić zajmującym... ręka czyni go nieco bohaterem tajemniczym, książka każe się domyślać poety, a ustroń, obrana na medytacye po-