Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Hybrydy.djvu/274

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

W niedzielę obiad się zwykle nieco opóźniał, siadali zwykle tego dnia do stołu pomocnicy handlowi, którzy w inne dni stołowali się w mieście... przydawano jeden półmisek, deser i flaszka dobrego, czerwonego wina wydzielała się na dwie osoby... Kuchnia w niedzielę była trochę wykwintniejsza i obfita Patryarchalnie Moroz z p. Zuzanną zajmowali pierwsze miejsce w rogu, dalej zasiadali młodzi chłopcy porządkiem starszeństwa w sklepie. — Niekiedy i gość nie trafiał, ale rzadko. Moroz kierował rozmową tak, aby młodzież wybadać razem i nauczyć czegoś. Tej niedzieli nic się w obyczaju zwykłym nie zmieniło, ale obiad począł się w milczeniu, twarze były jakby powarzone i rozmowa nie szła.
Młodzież, surowo trzymana i niezmiernie obawiająca się naczelnika swego, nie śmiała ust otworzyć widząc go chmurnym... a po deserze wyniosła się co rychlej.
P. Moroz zwykle wychodził na przechadzkę, tym razem nie ruszył się z fotelu, podparł, dumał, był smutny.
Panna Zuzanna, zakręciwszy się i z progu drzwi krzyżem Pańskim pobłogosławiwszy Gucia, wyśliznęła się także. Ojciec i syn zostali sami.
Augustyn miał mocne postanowienie odkrycia ojcu swej tajemnicy, ale w chwili stanowczej zabrakło mu odwagi... bladł, czerwieniał, nie wiedział od czego począć.
Moroz spoglądał na niego z ukosa, choć niby nie patrzał...
Chwila krótka tego oczekiwania zdawała się