Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Hybrydy.djvu/269

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

u ciebie kilka osób, nie będzieszże się mnie wstydził przed księciem Sułkowskim albo jakim Raczyńskim... i nie będęż ja w kłopocie, gdy poznają we mnie tego, co im w świece sprzedaje?...
— Kochany panie, są to obawy XVIII wieku, nie dzisiejsze — rzekł Starża — a dziwne w ustach człowieka, co umie tak dostojnie nosić swój stan i powołanie...
Dlaczegóżbyś miał czuć się żenowanym przy księciu Sułkowskim, który kupuje u ciebie świece, jeżeli on się nie żenuje waćpana, co u niego kupujesz olej, żyto krochmal i t. p.?
— Przesąd stary...
— To go łammy — zawołał Starża — co u kaduka... właśnie, tacy ludzie, jak wy, powinni się do tego czynnie wziąć i działać. Bądź pan pewien, że ja wcale nie lekceważę mojego szlachectwa, mojej przeszłości, wspomnień naddziadów... aż do krwią zapracowanego tytułu, ale szanuję też i inne zasługi na każdem polu.
— Gdyby tak wszyscy te rzeczy widzieli!
— Właśnie natośmy pracować powinni — odparł Starża. — Ale ja panu czasu nie zabieram, a spodziewam się, że rozmowę naszą dokończymy u mnie... Przyjdź pan.
Moroz, nic nie odpowiadając, odprowadził gościa z ukłonami aż do progu, wrócił do fotelu, siadł, zakrył się gazetą handlową i głęboko... głęboko zamyślił.