Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Hybrydy.djvu/252

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dumną, że od niej prawie samej poprowadzenie jej mniej więcej szczęśliwe zależeć będzie. Pierwszej nocy po zwierzeniu się Gucia, spać nie mogła, snując najrozmaitsze projekta i plany po głowie. Ale jak tu było do tego strasznego brata przystąpić, jak go wybadać?...
W mniejszych rzeczach, pan Stanisław chętnie się powodował radą siostry; w większej wagi wypadkach słuchał tylko siebie. Znała go, jako niezmiernie twardego w postanowieniach, a nie jeden raz słyszała, gdy mówił o przyszłości Gucia, że mu żonę ze stanu mieszczańskiego wybierze i na żadne małżeństwo ze szlachcianką nie zezwoli.
Począć nawet w tym przedmiocie rozmowę z panem Morozem było niełatwo, bo wogóle mówił tylko o tem, o czem chciał, a gdy mu przedmiot był nie po myśli, zbywał milczeniem, udawał głuchego, nie odpowiadał i zwracał tak rozmowę, iż w końcu trzeba się było wyrzec walki, którą biernym oporem czynił niemożliwą.
Panna Zuzanna, jakkolwiek niecierpliwa, czekać musiała pory... zaczepiać nie śmiała... na nicby się to nie przydało...
W parę dni jakoś nastręczyła się niespodzianie sposobność. P. Zuzanna siedziała w swoim fotelu, z kotem na kolanach, myśląc o tym nieszczęśliwym Guciu, który musiał się na chwilę potajemnie wykradać do swej pani... o panu Stanisławie, który zdawał się czegoś domyślać... o przyszłości świetnej i t. p., gdy zapukano do drzwi. Po chodzie poznała brata.