Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Hybrydy.djvu/242

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

obliczów. Nikt nigdy nie zajrzał do głębi tego człowieka...
W towarzystwie robił z siebie, co chciał — był dowcipny, poważny, melancholiczny, tajemniczy, otwarty, ale w najweselszej i najrozpasańszej kawalerskiej hulance, po kilku butelkach wina, Maksym więcej się nie otworzył, nie stał zrozumialszym, niż gdy był na czczo.
Uderzało to także, iż dzielił pojedyńczo przekonania wszystkich, potakiwał każdemu, a gdy sporne zdania przychodziły do walki, umiał się zawsze od niej usunąć, zostać na boku i wytrwać na neutralnym gruncie. Był to talent w swym rodzaju niepospolity.
W towarzystwach lekkich, gdy szło o zabawę, o urządzenie rozrywek, Maksym na gospodarza balów, wieczorów, teatrów amatorskich — był jakby umyślnie zrodzonym. Nikt nad niego wspanialej, smakowniej, kosztowniej nie umiał urządzić pikniku... wystawić podwieczorku... spalić fajerwerków i bardziej po pańsku gospodarować na balu...
Gdzie on przyłożył rękę można było być pewnym, że wino będzie od najpierwszych liwerantów... pasztety najświeższe, ostrygi najwyszukańsze... stół najwytworniejszy. Lubił i sam występować pańsko i drugich w to wciągać; na rachunek wcale nie zważał, jakby pieniądz go nic nie kosztował...
Wszystka przyzwoita młodzież chlubiła się jego przyjaźnią; — przyjmowano go wszędzie, a choć czasem powstawały wątpliwości i wahania, umiał on je przez swych przyjaciół usunąć.