Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Hybrydy.djvu/232

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie sądź tylko, kochany Guciu — dodała — abym żądała przyśpieszenia, rozwiązania, dlatego, że mi cięży położenie nasze i walka... nie. Jestem cierpliwą, będę nią i nie zawiedziesz się na mem sercu...
Tu, na miejscu, lepiej jeszcze zrozumiałam trudności, małe przykrości naszego położenia, prozę sytuacyi tej, ale mnie to ani ostudza ani przeraża...
— Ale jak wytrwasz w tem życiu, do którego nie przywykłaś, w osamotnieniu?... — spytał młody człowiek.
— Osamotnienie z książką, z myślami, o trzy kroki od domu waszego, wcale mi nie cięży, ma swój wdzięk nawet. Jeźli kiedy, to teraz towarzystwo tłumne ciężyło by mi... O to się nie lękaj... byłam trzpiotem z rozpaczy, nie jestem nim z usposobienia...
Narada trwała dość długo, rozejść się było trudno, nareszcie o szarym mroku Gucio, śmielszy, z trochę jaśniejszą twarzą, wymknął się boczną uliczką z domu i powrócił do swojego mieszkania.
W godzinę potem poproszono go na wieczerzę. W izbie jadalnej ojca jeszcze nie było. Panna Zuzanna oczekiwała na niego, chcąc się co najrychlej przekonać, czy bicia krwi ustały, czy przechadzka pomogła... ucieszyła się, widząc oblicze jego weselsze...
— Ale bo to ten ojciec cię zamęcza — rzekła młodemu takie siedzenie po całych dniach ani