Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Hybrydy.djvu/222

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ogromne, widocznie raz ustawione na lat kilkaset, bo je ruszyć nie było łatwo... przez nie widać było srebra pamiątkowe, holenderskie fajansy, porcelany chińskie i innych form naczynia. Gdzieniegdzie to skrzynia rzeźbiona, to zegar szafowy, suto ozdobny, to dywan dziwaczny świadczył o starem gospodarstwie domu. Nowego nic nie było, albo mało, pan Moroz znajdował, że to, co się dziś robi, mimo postępu w rękodziełach i sztuce ani smakiem, ani wykonaniem obok dawniejszych dzieł stanąć nie jest godnem. Wzrosła techniczna zręczność, ale miłość pracy zgasła; artysta rzemieślnik robi prędko, spekuluje i nie tworzy dla siebie, ale dla tłumu, którego zepsutemu smakowi dogadza.
To też wiek nasz, doskonały naśladowca przeszłych, nie ma własnego smaku, myśli, nie położy piętna na sztuce, z eklektyzmem sceptycznym powtarzając... co kto lubi... japońszczyznę, średnie wieki, rokoko... Wszystko mu jedno, byle sprzedał.
Wogóle pan Moroz, wielki starożytności miłośnik i gustu dobrego człowiek, choć ten w nim czystym był instynktem, powtarzał, iż sztuka, o której dziś tyle mowy i hałasu wszędzie — nie jest główną wieku zasługą i zadaniem.
— Niech robią machiny — mawiał — a rondelek pompejański zawsze piękniejszy będzie od najwysmażeńszego bronzu XIX wieku...
Moroz oddawna był wdowcem, mieszkanie więc miał za obszerne może dla siebie, siostry i syna, ale rachował na to, że Augustyna kiedyś ożeni... Stało to więc, jak niegdyś bywało, w oczeki-