Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Hybrydy.djvu/21

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dowić umieją, opleść, zwiesić, — kobieta piękna także.. ma ten dar od dziecka.
Podżyły jegomość w rękawiczkach, widać wielki znawca piękności, zachwycał się... miał tylko do zarzucenia jej w duchu, że się tak, jak na teatrze popisywała z sobą i zbytnie wywoływała uwielbienie. W koło też, jak rój much przy cukierniczce, snuły się postacie kąpielne, mniej lub więcej zuchwale przypatrując się tej nowej snać piękności.
Zewsząd rzucano pytania:
— Ale któż to jest?
Nikt na nie odpowiedzieć nie umiał.
— To tylko wiem — szepnął jeden elegant — że stoi aux quatre Saisons i przepyszny zajmuje apartament. Albo śpiewaczka... albo... nie, nie! odgadnąć nie sposób.
— Sama?
— Sama, ze służącą tylko i kamerdynerem.
— Do licha! z kamerdynerem! Ależ można już było zobaczyć w książce, kto to taki.
— Co to dowodzi? Nazywa się baronową polską... nazwisko nie do wykrztuszenia... Ale cóż dziś z imienia i tytułu dowiedzieć się można?
— To prawda...
— Prześliczna...
Jedni poszli, drudzy przysunęli się, piękna pani zdawała się na nikogo nie zważać, ziewała, nudząc się... oczy nawet chwilowo przymykały się, jak do snu... Patrzała w ogród, nic nie widząc. Zbliżyła się mała kwiaciarka z biednemi bukiecikami...