Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Hybrydy.djvu/188

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ja jestem zgubiony! bezpowrotnie zgubiony! — wołał Darnocha.
— Jesteś ocalony — przerwał Hamowski — mogę zaręczyć, żem to uczynił, aby cię ocalić, nie żeby zaszkodzić. Co się stało, odstać się nie może... Jeśli w tobie jest jeszcze uczucie godności własnej i szlachetności młodzieńczej — idź i pracuj!
— A czy pan wiesz — zawołał popędliwie Darnocha — ilem ja wytarł przedpokojów i wypił sromot, szukając poczciwej pracy? Z moim patentem i medalem... ilem wycierpiał upokorzeń, ustępując tym, co nic nie umieli a mieli imiona i plecy...
— Albożci to nie powinieneś był wiedzieć, że tak się na świecie dzieje zawsze? — rzekł Hamowski. Czy jest w tem co nowego? Tak, prawda, ciężko przebić się ubogiemu i niepopartemu człowiekowi, ale wierz mi — per angusta ad augusta, nigdy zasługa i talent nie zmarnieją w ostatku. Mają one ten specyficzny przymiot, że muszą poparte wytrwałością zwyciężyć — to kolej, to prawo. Słuchajże... Byłem głupi, żem grał w ruletę, jestem nawet dosyć grubo wygrany, pieniądz mi ten cięży... Rzuć do dyabła Wiesbaden, hrabiny i te niezdrowe konkury, jedź szukać zajęcia... Daję ci pięćset talarów sposobem pożyczki, abyś miał o czem czekać... oddasz, gdy zechcesz.
Pan Wincenty oburzył się, odsunął na kroków parę...
— Dziękuję bardzo panu radzcy — rzekł — mógłbym posądzić go, iż więcej niż mnie chcesz